Współczesne żony ze Stepford

Nie bądź gasidłem
15 lutego 2019
Lista ulubionych rzeczy
Nie mogę bez nich żyć
5 grudnia 2019

Jest szansa, że dzisiejszym tekstem komuś się narażę… Ale tak się składa, że wierzę w szczerość.

Moja relacja z Instagramem bywa toksyczna. Ale to przecież algorytm. Jeśli coś mnie interesuje i poświęcam temu uwagę, mogę się spodziewać, że te treści wrócą do mnie później w formie reklamy. Tak to działa. A że na Instagramie promują się nie tylko marki, ale (przede wszystkim) osoby, to co jakiś czas algorytm proponuje mi obejrzenie konta kobiet, które nazywam współczesnymi żonami ze Stepford.

Znacie ten znakomity film z Nicole Kidman w roli głównej? W skrócie mówiąc, opowiada on o miasteczku, w którym grupa mężczyzn dzięki pomocy szalonego naukowca zrealizowała swój sen o żonie idealnej, żonie – robocie do zaspokajania potrzeb i do tego idealnie „ułożonej”, umalowanej, uczesanej, ubranej jak wzór pani domu. Żonie, którą można wyłączyć i włączyć pilotem. Wszystkie panie, które przybywały do Stepford były poddawane „metamorfozie” czyli robotyzacji, i odtąd wszyscy (teoretycznie) żyli długo i szczęśliwie.

Wracając do Instagrama, wpadłam już jakiś czas temu na profil pani, która jest właścicielką marki odzieżowej i w jednym z postów pytała obserwujących, jak im się podoba efekt metamorfozy jej brwi z pomocą makijażu permanentnego. Zaczęłam więc szukać zdjęcia „przed” brwiami, a potem „przed” ustami, „przed” policzkami…i pomyślałam, że to straszne, ale gdzieś po drodze zaginęła ta śliczna dziewczyna, jej wyraz twarzy, unikalne rysy, a pojawiła się żona ze Stepford – efekt niestety sztuczny, a co gorsza bardzo powtarzalny, o czym przypomina mi już teraz nie tylko Instagram, ale korytarze galerii handlowych i ulice miast.

W tym miejscu pragnę zaznaczyć, że nie jestem przeciwniczką medycyny estetycznej i że z pewnością przysłużyła się ona tysiącom osób, które z różnych względów pragnęły ingerencji czy pomocy związanej z korektą rysów twarzy.

Ubolewam jednak nad tym, że współczesny ideał piękna zakłada ujednolicenie rysów twarzy zgodnie z jakimś kanonem. No, może kanon to w ogóle za duże słowo w stosunku do zbioru cech, o jakim mówimy. Ten kanon to nie tylko „napompowane” usta, sztuczne rzęsy, i (z góry przepraszam za łacinę) tak zwane brwi wpierdolki (czyli ostro zarysowane, wytatuowane i sprawiające, że twarz przybiera wyraz jak u postaci z bajki Angry Birds; dodam, że nie jestem autorką tego określenia, ale uważam je za cudownie trafione). To także doczepiane włosy, włosy na siłę farbowane…No dobra Kalina, teraz jesteś przeciwna farbowaniu włosów, dobrze się czujesz? – pomyślicie…Nie, aż tak to nie. Ale załamałam się, kiedy ostatnio zobaczyłam post pewnego wziętego fryzjera, który chwalił się metamorfozą – dziewczyna na oko 20 letnia, z długimi, naturalnymi, lekko falowanymi włosami w kolorze orzecha. Efekt po: wyprostowane platynowe blond, a piękne piegi zakryte toną makijażu. To był naprawdę smutny widok.

Nie doceniamy swojego piękna i indywidualnych cech. Wiele dziewczyn sądzi, że będzie piękniejsza jeśli za pomocą zabiegów zbliży swoje rysy twarzy do tego, co widzi w telewizji czy na Instagramie. Jestem temu absolutnie przeciwna.

Czasem otrzymuję propozycje współpracy od klinik medycyny estetycznej czy ekspertów makijażu permanentnego, a nawet ostatnio – mobilnego opalania natryskowego (tzn. ono przyjeżdża do Ciebie, a nie, że Ty przemieszczasz się w trakcie 😀 ). W te propozycje wpisane jest chyba założenie, że moje klientki, skoro trafiły do mnie i chcą się dobrze ubrać, wstąpiły na ścieżkę mylnie pojętego „samodoskonalenia”, które zakłada, że finalnie będą wyglądać jak po odbiciu stempla z „Instagramowej” urody. Nie, mili Państwo: to nie ten target, a ja na pewno nie będę moich klientek do tego nakłaniać. Jestem koneserem naturalnej urody, naturalnym kolorów włosów i swoją misję widzę przede wszystkim tak, żeby nauczyć kobiety to piękno dostrzegać, a efekty mojej pracy mają je podkreślać. To brzmi jak slogan, ale w dzisiejszych czasach chyba już nie tak oczywisty.

Jakie są Wasze myśli na ten temat?

Ściskam Was serdecznie i jesiennie – Kalina, wasza Style Doctor

2 Comments

  1. Mania Mamy pisze:

    To chyba kwestia kompleksów i braku dobrej komunikacji. Ja sama sobie kupiłam przegląd szafy na prezent, a potem jeszcze mężowi na urodziny 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *