PODARUJ KOMUŚ STYLISTĘ!
14 grudnia 2016JUŻ JESIEŃ ŁZY NIESIE…
8 października 2017Spędziłam cudowny weekend z mężem w Paryżu. Nie splamiliśmy swojego honoru wstępem do żadnego muzeum, ale za to odwiedziliśmy mnóstwo knajpek, dzięki czemu mogłam do woli napatrzeć się, jak noszą się Paryżanki.
Zanim pojechaliśmy do Paryża, znałam słynny francuski styl jedynie z opowiadań i zdjęć, a wobec takich zjawisk jestem zawsze lekko podejrzliwa. Na szczęście nadarzyła się okazja, by zweryfikować, czy to tylko mit, czy faktycznie istnieje coś takiego i czy styl ten jest tak urzekający, jak się o nim mówi. Zapewne moje obserwacje nie wniosą nic nowego do historii mody, ale cieszę się, że o pewnych rzeczach mogłam przekonać się na własne oczy, a także – wychwycić kilka spraw nie do końca dla mnie oczywistych, którymi chciałam się z Wami podzielić.
Przede wszystkim: nikt tam nie nosi beretów oprócz turystów. Ale tego się zapewne domyślacie.
Królują płaszcze. Trencz, tak jak zawsze słyszałam, widzi się bardzo często, ale ogromnie mi się spodobało, że jest traktowany bardzo nonszalancko – rozpięty, z powiewającymi połami. Płaszcz „załatwia” połowę stroju. Paryżanki noszą także – co może zmartwi wiele pań – koszulę w spodniach. (Kto mnie spotkał, wie, że w tej kwestii jestem nieprzejednana). Dzięki temu zaznaczają talię, przy czym jeansy bardzo często są z wyższym stanem, co przepieknie podkreśla figurę. Zestaw trencz + koszula + wysokie jeansy widziałam bardzo często, choć każda pani nosiła go na swój sposób. Zero ostentacji, sto procent nonszalancji – do tego raczej delikatna biżuteria, zegarek, pierścionek – bez feeri kolorów czy stucznych kamieni. Nie, żebym miała coś do sztucznych kamieni – streszczam Wam tylko, co widziałam.
Buty – bardzo rzadko to były szpilki. Tu muszę zrobić dygresję, o tym co mnie wkurza w stylizacjach widzianych z tzw. ulicy, oglądanych na zdjęciach blogerek, na pintereście, lub fotorelacjach z fashion weeków. Obcasy są spoko, nie mam nic do nich, wręcz przeciwnie, niemniej rzadko są aż tak wygodne, żeby przechodzić w nich cały dzień od rana do wieczora. Tymczasem nie wiedzieć czemu na zdjęciach mody tzw. ulicznej ciężko spotkać jakieś fajne płaskie buty (oprócz białych tenisówek) , tak jakby istniała wokół tego jakaś zmowa. Co do obcasów, moje zdanie jest takie – można, ale nie trzeba, dlatego namawiam klientki, żeby w szafie miały więcej płaskich fajnych butów, a nie szpilek – zwłaszcza, jeśli tych drugich używają dużo rzadziej.
Wracając do stylu Paryżanek, czułam się tam jak w królestwie płaskich butów – bardzo fajnych płaskich butów: mokasynek, lordsów, oksfordów, rzadziej balerinek. Było ze 20 stopni ciepła, więc wiele pań nosiło już sandały. Dało się odczuć, że wygoda liczy się w równym stopniu, co styl. Buty na obcasie także się zdarzały, na przykład jak te bardzo oryginalne czółenka na słupku noszone do podartych spodni. Wybaczcie jakość zdjęcia. Jedno jest pewne – jako paparazzi nie zarobiłabym ani grosza.
Dzięki temu, że wygoda i styl są traktowane na równi priorytetowo, Paryżanki mogą w swoich płaskich butach smigać od jednego pięknego miejsca do drugiego i nie tracić wspaniałego humoru – którego apogeum następuje wieczorem. Coś wspaniałego, czego nie widuje się za dużo u nas – wielkie piknikowanie nad rzeką. Brzeg Sekwany to niekończące się biwaki pełne bagietek, wina i uśmiechniętych ludzi (co specjalnie nie dziwi, bo czego chcieć więcej?). Nikt nie siedzi z nosem w smartfonie i nie scrolluje Fejsa. Toczone są rozmowy – zamiast strzelania selfie i tagowania ich „#friendshipgoals”…Popularne są mini jam-sessions, gdzie spotyka się kilka osób z gitarami i niezobowiązująco pogrywa różne utwory. Coś wspaniałego. Zero pijaństwa i agresji, a wszyscy tankują wino… Co i my uczyniliśmy, bo nieładnie stać w opozycji do obowiązujących zwyczajów…
NATOMIAST (JUŻ ZMIERZAM DO KOŃCA) – CO MNIE NAJBARDZIEJ URZEKŁO I OKAZAŁO SIĘ BYĆ NAJCIEKAWSZĄ OBSERWACJĄ Z POBYTU W PARYŻU – TO TOTALNY LUZ I NATURALNOŚĆ MIESZKANEK STOLICY FRANCJI.
Długie włosy, noszone rozpuszczone albo spięte spinką, lekki makijaż. Zero botoksów i permanentnych brwi, twarzy o rysach jakby odbitych z jednego wzorca – co często widzę spędzając długie godziny w galeriach handlowych. Nie mijałam tam „instagramowych dziewczyn” a same piękne, naturalne, nie starające się na siłę nic udowodnić kobiety. I równie fajnie, nonszalancko, a stylowo ubranych mężczyzn. Ale to już inna historia…
Obiecuję, że pójdę do wszystkich możliwych muzeów, jeśli pojadę jeszcze do Paryża na więcej niż dwa dni. Tymczasem ogromnie się cieszę, że spędziłam tam tyle czasu wśród ludzi, siedząc nad rzeką czy w cudownych kafejkach porozsiewanych w wąskich uliczkach Île de la Cité. Przeszliśmy na piechotę 23 km – w płaskich butach (było wygodnie i stylowo!), wróciliśmy z wielkimi uśmiechami na twarzach i pełni inspiracji. Warto było – nie tylko dla mody.